Marcin Kreft Wystawa malarstwa

22/03/2004 - 17/04/2004
Ikony są treścią wystawy, ikony specyficzne, powstałe w określonym miejscu, czasie, kontekście historycznym. Marcin Kreft pochodzi z Gdańska, ma 23 lata, jest studentem filozofii. „Skate Boarder”, wojownik, artysta, mieszkaniec wielkomiejskiego blokowiska – przedstawiając się używa wszystkich tych określeń. Inspiruje go miasto, jego kultura, energia. W pracach ścierają się dwie siły mistyczne: odwieczna duchowość i surowa rzeczywistość miasta. Akt malowania ikon jest próbą wyjścia poza namacalny świat, zapisem wewnętrznego konfliktu, nie akceptacji codzienności. Antyikony Kiedy czas, dym kadzideł i świec zacierał rysy na ikonie, kiedy święty obraz stawał się czarną plamą, wierni zabierali z cerkwi nieczytelną już ikonę i ustawiwszy na niej zapaloną świecę puszczali z nurtem rzeki. Ikona – odbicie świata mistycznego, tajemnica, nietykalna, niezniszczalna. Każdy zamach na jej autonomię, na tradycję, która za nią stoi i trwa wydaje się świętokradztwem. Do powstania ikony potrzebna jest cisza i skupienie – takie jakie panują w celach klasztorów w Bułgarii, Grecji, Armenii. Dlatego trudno jest uwierzyć w szczerość prac pokazywanych właśnie w Galerii Sztuki Ludowej i Nieprofesjonalnej WOK przy Starym Rynku 18 w Bydgoszczy. Młody, 23 letni student filozofii Marcin Kreft z Gdańska, przygotował niewielką ekspozycję prac inspirowanych wschodnią tradycją malarstwa cerkiewnego. Na zniszczonych, zużytych kawałkach desek szkicuje znane wizerunki Chrystusa, Świętych, Matki Boskiej z Dzieciątkiem, Świętej Trójcy. Patronują im bezimienni mistrzowie i sam Rublow, o którym wiemy tak mało jakbyśmy nie wiedzieli nic. O Marcinie Krefcie wiemy, że inspiruje go miasto i jego kultura oraz energia. Więc dlaczego nie stara się oddać na płótnie mrocznego życia współczesnych metropolii ? Dlaczego wyciąga ze świata ciszy i zadumy rysy zadumanych świętych ? Pośpiech w jakim powstawali, porzucanie pracy przed końcowym „finito”, byle jakie podkłady, z których nawet nie usunięto gwoździ obrażają ikony. Może należało zatytułować wystawę inaczej? Bo czy to jeszcze są ikony czy ich smutna  karykatura ? A jeśli karykatura, to przeciwko czemu buntuje się ich autor ? Nie otrzymamy na tej wystawie odpowiedzi na te pytania. Mimo ciekawej, ascetycznej aranżacji, mimo stworzonej we wnętrzu atmosferze skupienia obrazy Marcina Krefta nie poruszają, tak jak powinny poruszać i skłaniać do refleksji prawdziwe ikony. Dialog z tradycją nie zawsze jest udany. Czego przykładem ta właśnie wystawa. Agnieszka Wysocka