Erwin Sówka „wizjoner”
/1936 – 2021/
W miniony poniedziałek, 25 stycznia na Nikiszowcu odbył się pogrzeb Erwina Sówki. Nie tak miało być. Mieliśmy spotkać się latem by wystawą w Bydgoszczy uczcić jego 85 urodziny. Wystawa powstanie, choć zamiast radości i hucznego Jubileuszu, będziemy celebrować wspomnienia i to co pozostaje po człowieku i artyście, jego sztukę.
Tak wiele osób ma o nim coś do powodzenia…
Szokował, zaskakiwał, fascynował, oczarowywał i zauroczał swoją twórczością i osobowością, nie pozostawiał nikogo obojętnym. Urodził się 18 czerwca 1936 roku na katowickim Giszowcu. Już w wieku 16 lat rozpoczął pracę w kopalni Wieczorek i choć to doświadczenie odcisnęło się na jego twórczości, podziemny zdehumanizowany świat, niszczący człowieka nigdy nie był jego prawdziwym. Dopiero na powierzchni, wśród ceglanych murów Nikiszowca, bujnej zieleni śląskich działkowych ogródków, pośród ludzi, których kochał odnajdywał koloryt, smak istnienia… i piękno. „Szukam w sztuce piękna” mówił, „Ja cały czas maluje duszę, przede wszystkim moją, ale też duszę Śląska”, „Trzeba nadawać malowaniu sens. Znać kod, znać klucz. Trzeba umieć malować świat takim, jakim chciałoby się go widzieć. Obraz ma być dążeniem do raju, a niech ten raj będzie nawet w Katowicach…”.
Był królem życia – ciekawym, wiecznie poszukującym prawdy o sobie, o świecie, szukającym ładu organizującego wszechświat i doświadczania boga. W malarstwie próbował opisać kondycję człowieka. Poczuciu zagubienia przeciwstawiał poczucie przynależności do małej ojczyzny, tego jedynego miejsca na ziemi, traktowanego z sentymentem miejsca niejednej inicjacji, budzącego wielkie emocje i kreującego wyobraźnię artysty. Szukał prawd uniwersalnych, jakie objawiają się na każdym skrawku ziemi.
Był królem życia – kochał kobiety, które stanowiły dla niego wielką tajemnicę do odkrycia. Na obrazach przybierały role kapłanek, patronek, czułych żon, matek, opiekunek i oczywiście kochanek. O erotyce i swoich pragnieniach mówił bez skrępowania i pruderii.
Był królem życia – kochał ludzi, uwielbiał ich towarzystwo, pełnymi garściami czerpał z ich wiedzy i doświadczenia. Wchłaniał w siebie tajemnice, które przed nim otwierali, ezoterykę, mistykę, filozofię Dalekiego Wschodu. Poszerzało to jego wiedzę i środki ekspresji ale zawsze podążał tylko za własną wyobraźnią.
Mimo, iż szybko założył rodzinę, która była dla niego ukochanym azylem i wsparciem, każdą wolną chwilę poświęcał sztuce. W 1955 został uczestnikiem amatorskiego koła plastycznego przy kopalni Wieczorek. Dołączył do zbioru wielkich indywidualności, jak Ociepka, Wróbel, Gawlik, Stolorz. Mimo to nie wywarli oni wpływu na jego twórczość. Tam wkroczył na własną artystyczną ścieżkę, którą konsekwentnie szedł przez całe życie. „Moje malarstwo rośnie wraz ze mną” mówił. Jego magiczny, mistyczny i poetycki realizm rodził się stopniowo. Wchłonął symbolikę ezoteryczną, hinduistyczną i chrześcijańską. Poruszał wszystkie sfery ludzkiego doświadczenia, zmysłową, emocjonalną i intelektualną. Za tą bogatą fasadą ukryła się tajemnica. Przeprowadzanie widza przez wieloznaczny, wielowarstwowy labirynt w jej poszukiwaniu sprawiło, że malarstwo Erwina Sówki jest ponadczasowe, pobudza ludzką wyobraźnię, fascynuje, także swoim formalnym pięknem.
O obrazach Sówki profesor Aleksander Jackowski powiedział ” W istocie są one próbą ukazania rzeczy pod powierzchnią zjawisk, próbą nadania form myślom i wizjom.”
Katarzyna Wolska