Erwin Sówka w Bydgoszczy. Wystawa Malarstwa.

09/09/2010 - 15/10/2010

Erwin Sówka urodził się 18 czerwca 1936 roku w Giszowcu (dzielnicy Katowic) w rodzinie górniczej. Już w wieku 16 lat podejmuje pracę w kopalni Wieczorek. W 1955 roku wstępuje w szeregi amatorskiego kółka plastycznego przy rodzimym zakładzie. Ma na utrzymaniu żonę i dzieci. Chciałby dużo malować, ale brak wolnego czasu nie pozwala spełniać tych pragnień. Dziś mówi, że prawdziwej wolności zaznał, gdy przeszedł na emeryturę. Mistrz i uczeń Obecność Erwina Sówki w Bydgoszczy wywołuje nieodparte skojarzenia i stanowi okazję do wyjaśnienia leżących u ich podstaw nieporozumień. W takiej personalno-geograficznej konfiguracji w sposób oczywisty pojawia się najpierw Teofil Ociepka, Ślązak, który opuścił Katowice w 1969 roku i za wybranką serca przybył właśnie do Bydgoszczy, aby tu już na zawsze pozostać; zmarł w 1978 roku i został pochowany na cmentarzu komunalnym. Następnie staje przed oczami Grupa Janowska łącząca organizacyjnie i programowo Ociepkę, Sówkę i całą resztę sławnych śląskich malarzy górników. A jak było naprawdę? W literaturze, niemal bez wyjątku, ustawia się obu artystów w relacji mistrz – uczeń lub ogłasza pokrewieństwo artystyczne obu: mistrzem i antenatem Sówki miałby być Ociepka. Ale autorzy nie wywodzą tych sensacji na podstawie analizy i porównania twórczości – do wierzenia podają je ex cathedra, powtarzając za jakimś wcześniejszym dziennikarzem czy krytykiem. A przecież wystarczy obejrzeć obrazy, aby rozwiać ewentualne wątpliwości i rzecz ująć jasno. Światy przedstawione na malowidłach Ociepki to pierwotna przyroda bogata w fantastyczne stworzenia, wybujała roślinność z prehistorycznych czasów, sceneria baśni śląskich, legend germańskich i życia na Saturnie. Artysta malował je z przekonaniem o takim właśnie ich faktycznym istnieniu i uposażeniu, dla niego był to świat realny, a nie fantazja. Nieco nieuporządkowana i spontaniczna ekspresja i nie zawsze przemyślana kolorystyka dopełniają dzieła Ociepki. U Sówki nie ma przypadkowych pociągnięć pędzla, kompozycja jest celowa i zrealizowana bardzo starannie, jakby od linijki, z dużą troską o detale. A tematyka? W zasadzie dwojaka: codzienne życie w scenerii Nikiszowca, ale dziejące się na deskach teatru, bo wystawione przed kamienicę sprzęty mieszkalne i kabina łazienki właśnie są używane na oczach sąsiadów, co przecież rzeczywiście nie może mieć miejsca. Częstymi postaciami scen plenerowych są upozowani górnicy w roboczym rynsztunku i kobiety o obfitych kształtach – Barbórki – w różnych krzyżujących się rolach: żony, czyli towarzyszki dnia powszedniego, ukochanej, patronki i opiekunki (np. z atrybutami św. Barbary) itp. – i w bardziej lub mniej kompletnym okryciu… Inna ulubiona problematyka Sówki czerpie z ikonografii hinduskiej (i sumeryjskiej?) w zakresie postaci, gestów, atrybutów, stylistyki umownych znaków, z dużą dozą symboliki falliczno-waginalnej, ukrytej w gąszczu ornamentów, fryzów i pozornie przeładowanych estetycznie deseni. Artysta umieszcza osoby (bóstwa, personifikacje, postacie), niekiedy zamknięte w przezroczystych kapsułach albo ułożone na katafalkach, w kosmicznych krajobrazach wyjałowionych z życia, obcych, emanujących magiczną aurą. Bywa, że dramaturgia „wschodnia” rozgrywa się w znajomej urbanistyce śląskiej albo na tle przepoczwarzonego przez cywilizację molocha przyszłości. Wracając do pytania o wpływy i zależności sztuki Erwina Sówki od twórczości Teofila Ociepki… Nie sposób je potwierdzić na podstawie porównania obrazów, również biografie obu artystów wykluczają zachodzenie podobnych związków. Był taki okres, kiedy mieszkali w Janowie przy jednej ulicy, w sąsiedztwie, ale jeśli się widywali, to tylko w kopalni. Pozdrawiali się jedynie, nigdy nie rozmawiali o czymkolwiek. A właściwie raz, wyłącznie raz, gdy Bolesław Skulik, znajomy obu, zaprowadził młodego Erwina do mieszkania cieszącego się autorytetem starszego już pana. Wtedy miały paść prorocze słowa: Ty będziesz wielki, bo się nie boisz swojej wyobraźni. I to chyba wszystko, czym charyzmatyczny Mistrz mógł zarazić początkującego malarza – wyraz uznania, choćby w jakimś zrozumiałym stopniu kurtuazyjny, stanowił na pewno silną motywację młodzieńca dla pielęgnowania postawy, jaką oceniał Ociepka. A pochwalić – bo się nie boisz swojej wyobraźni – za niezależność, to właśnie docenić to, co Sówka potrafił zachować przez długie lata swojej pracy artystycznej: wierne podążanie własną drogą. Ociepki nie widywało się też w pracowni plastycznej domu kultury przy Wieczorku, bo po prostu tam nie chodził. Zachowało się kilkadziesiąt zdjęć grupowych, na żadnym jednak go nie ma. Był samotnikiem, dlatego malował i pogłębiał wiedzę tajemną w domu, w towarzystwie bywał tylko i wyłącznie z okazji jakichś uroczystości, np. Barbórki czy wernisaży. Swoją aktywność interpersonalną kierował na przewodników duchowych, z którymi utrzymywał kontakty epistolarne, otwierał się na przyjęcie przesyłanych przez nich duchów i poddawał ich poleceniom. Nie miał po prostu czasu i potrzeby, aby nad bliskim środowiskiem roztaczać specjalną aurę i robić wrażenie. Reasumując powyższe refleksje, przypuszczeń o wpływach twórczości Teofila Ociepki na malarstwo Erwina Sówki i jednostronnej ich zależności nie da się obronić. To oczywiste, że na pewnym poziomie każda sztuka znajduje z inną wspólną płaszczyznę, lecz w tym wypadku nie ma mowy o podobieństwie stylistycznym, warsztatowym ani tematycznym. Sówka nie miał też okazji, by ulec charyzmie Ociepki – panowie mijali się i dosłownie, i artystycznie, każdy szedł swoją drogą. Jako wybitni przedstawiciele różnie nazywanego nurtu twórczości, jaką uprawiali, spotkali się na stronach Światowej encyklopedii sztuki naiwnej (1984), a obecnie – w pewnym sensie – w Bydgoszczy. Było jeszcze jedno spotkanie Sówki z Ociepką – na obrazie Erwina Sówki, Mistrz i uczeń (2007): Mistrz ze smokiem na pierwszym planie, skromny autor zaś jako maleńki ptaszek (sówka właśnie) siedzący na jego kolanach. Dzieło powstało w hołdzie młodszego artysty dla uznanego malarza, lecz nie trzeba się w tym geście doszukiwać komentarza do własnej twórczości. To wyraz naturalnego ludzkiego podziwu i wdzięczności. Mamy pewność, że obecnie takie same uczucia żywi Teofil Ociepka w stosunku do młodszego kolegi, i gdyby tylko mógł, stworzyłby replikę Erwinowego dzieła z hinduską sową na pierwszym planie. Drugim wątkiem domagającym się wyjaśnienia jest status tzw. Grupy Janowskiej. Dawno temu w jakiejś publikacji ktoś dla wygody użył tej nazwy, ktoś inny następnie powtórzył ją już jako imię własne (dużymi literami), a dziś nazwa ta uwolniła się od znaczenia i żyje własnym życiem. Powszechnie tak mniej więcej opisuje się Grupę Janowską: najbardziej twórcza w polskiej kulturze – i nie tylko – grupa artystów amatorów […]. Sławę przyniosły tej grupie zwłaszcza jej pierwsi członkowie, artyści tej miary – niestety już nieżyjący – jak Teofil Ociepka, Paweł i Leopold Wróblowie, Gerhard Urbanek, Paweł Stolorz, Ewald Gawlik, Eugeniusz Bąk. Do tego grona zaliczyć też trzeba zachowującego dziarskość i moc twórczą Erwina Sówkę. Dziś kontynuatorami dzieła poprzedników są między innymi […] itd. – to zupełnie inni ludzie, odległe miejsca, różne okoliczności. Otóż Grupy Janowskiej nie było! Było natomiast koło plastyczne w domu kultury przy kopalni Wieczorek, takie, jakich wiele działało przy innych kopalniach, skupiające górników pragnących odpocząć po pracy pod ziemią. Nad przebiegiem zajęć czuwali instruktorzy, którzy po prostu uczyli malować, poprawiali, wydawali opinie i radzili. Niektórzy uczestnicy już za sobą mieli pierwsze próby, inni w mig opanowywali tajniki sztuki i stawali się liderami w grupie, innym szło opornie. Naturalnym tematem obrazów było codzienne życie na Śląsku z całą społeczną i obyczajową otoczką, ze zwyczajami i legendami. Brano udział w konkursach i wystawach, przyjmowano nagrody i dyplomy. Czasem administracyjni zwierzchnicy koła próbowali zadać uczestnikom jakiś temat do dyskusji, aby wywołać pozory ich ideologicznego zaangażowania, ale nigdy nie udało się rozwinąć takiej sztucznej sytuacji. Bo oni przede wszystkim chcieli malować – szukali kolorów, którymi mogliby wypełnić swoje czarno-szare codzienno-podziemne życie. Dlatego te wszystkie okultyzmy, magie i parapsychologie, metafizyki i teorie nie z tego świata należy między bajki włożyć. Nie mieli też głowy, aby pisać programy artystyczne i zawiązywać się w „Grupę”, bo „grupa” to dobrowolne stowarzyszenie twórców, połączonych ideą wspólnie stworzonego manifestu. I najważniejsze: racja istnienia grupy musi tkwić w jej środku, a nie w dekrecie ogłoszonym poza nią. A więc nigdy ci artyści nie nazwali siebie grupą i jako „Grupa” nie występowali, niezależnie od tego, jak mocne wzajemne więzi ich łączyły, a że te więzi były różne, niech świadczy podany wyżej przykład Ociepki. Erwin Sówka należał do najwcześniejszego, czyli najstarszego, składu koła i jest ostatnim żyjącym jego uczestnikiem. Stworzył kilkaset obrazów i tyle jeszcze przed nim malowideł do wykonania. Obracał się w środowisku znanych malarzy z charakterem, przyjaźnił się, podziwiał ich, ale gdy wkroczył na własną drogę artystyczną, to już z niej nie zszedł. Był świadkiem – widział, oglądał, doświadczał – lecz nie przejmował, bo „swoje” już miał zajęte i był jemu wierny. Nie trzeba specjalnych analiz dzieła Erwina Sówki, aby uznać go za jedynego w swoim rodzaju, niepowtarzalnego artystę, który wzorów poza sobą samym nie szuka – może być wzorem dla innych. Malarstwo Sówki jest wciąż świeże, żywe, angażujące widza w odkrywanie głębszych warstw i ukrytych tajemnic, pobudzające wyobraźnię i wzmagające ciekawość. Sówka nie pozwoli się nudzić, z nim świat jest interesujący i piękny. Po prostu chce się żyć! Andrzej Kwasiborski ● Zbigniew Chlewiński Galeria: